PROJEKT KRWIATY

sześć kobiet | sześć historii | sześć obrazów

Praca zrealizowana w ramach Stypendium Kulturalnego Miasta Gdańska.
technika własna | 2 x 50 cm | 2 x 60 cm | 2 x 70 cm

„Trauma szokuje mózg, ogłusza umysł i zamraża ciało. Przytłacza swoje ofiary i wrzuca w bezmiar grozy, bezradności i rozpaczy.”

Alexander Lowen

Tytułowe Krwiaty to ucieleśnienia uświadomionych lub nieuświadomionych ran psychicznych kobiet powstałych na skutek naruszenia nietykalności cielesnej (przemoc fizyczna, molestowanie seksualne itp.) - obrazy nieuzdrowionych traum.

W październiku 2020 roku zaprosiłam do współpracy pięć kobiet, szóstą byłam ja – będąc jednocześnie autorką projektu i uczestniczką. Przez trzy miesiące byłyśmy w mailowym i osobistym kontakcie. Kobiety z dużą otwartością i szczerością odpowiadały na moje niewygodne pytania, odsłaniały swoje bolesne kawałki ukrywane przed światem, a czasem, przez całe lata, przed samymi sobą. W trakcie trwania procesu ujawniło się wiele dojmujących emocji, przykrych wspomnień i niewygodnych słów, które ucieleśniły się w postaci moich obrazów. Kontaktując się z kobietami, ich doświadczeniami i energią zyskiwałam dostęp do wizualnego zapisu uwewnętrznionej historii. Nie wymyśliłam tych obrazów - same do mnie przyszły. Niektóre od razu, na inne musiałam trochę poczekać.

Zwieńczeniem projektu były nie tylko stworzone przeze mnie (przez nas) prace, ale mniej lub bardziej dosłowne zapisy naszych historii. Jeszcze nie tak dawno temu uważałam, że żetak emocjonalna i poruszająca sztuka nie potrzebuje komentarza, bo mówi sama za siebie – wręcz krzyczy, ale obecnie jestem innego zdania: dosłowność ma tu swoje uzasadnienie. Fizyczna i psychiczna przemoc oraz innego rodzaju nadużycia są wystarczająco gęsto spowite tajemnicą utkaną z poczucia winy i wstydu, nie potrzebują więcej niedopowiedzeń. Wprost przeciwnie – pierwszym krokiem do uzdrowienia wewnętrznej rany jest jej zauważenie i nazwanie. Większość traum – zwłaszcza tych z okresu dzieciństwa, ulega wyparciu pozostawiając ofiarę z trudnymi następstwami, które pozbawione kontekstu zaczynają żyć własnym życiem, nierzadko zamieniając egzystencję w pasmo bólu i cierpienia.

Trauma jest chorobą – uleczalną, ale niediagnozowaną i nieleczoną.

To reakcja na sytuację, którą ciało i psychika odbierają jako zagrażające życiu lub zbyt przytłaczające; wydarzenie nagłe, szokujące, przeżywane w samotności. Trauma powstaje w momencie, gdy bodziec okazuje się zbyt silny w stosunku do możliwości adaptacyjnych układu nerwowego. Następuje swego rodzaju nadwyrężenie, które upośledza jego naturalną zdolność do samoregulacji. W efekcie zaczynają pojawiaćsi ę rozmaite objawy – często pozornie ze sobą niezwiązane, począwszy że od subtelnych „poczuć” i małych dyskomfortów psychicznych poprzez napięcia, bóle, problemy relacyjne, ażpo poważne choroby i uciążliwe życiowe schematy.

Trauma to zerwanie więzi między ciałem (odczuciami i emocjami) a umysłem i duchem, utrata więzi z samym sobą. Utrata trudna do rozpoznania, bo nie następuje od razu. Drobne, niedostrzegalne zmiany rozciągnięte w czasie; poczucie, że coś jest nie tak, ale nie wiadomo co – kawałek po kawałku okradające z zaufania do siebie, podważające samoocenę, ograniczające odczuwanie szczęścia oraz więzi z życiem.


Zapraszając kobiety do projektu nie próbowałam stawiać się w roli terapeutki próbującej uzdrowić zadawnione rany. Moją intencją było wydobycie ich na powierzchnię, nadanie kształtu i koloru; ucieleśnienie uwewnętrznionego bólu, by dało się go dotknąć. Leczenie traumy to proces wieloetapowy i wielopoziomowy. Umysł potrzebuje obrazów i opowieści, ciało uwolnienia potężnej, uwięzionej na skutek szoku energii, a dusza uznania, zaakceptowania i ukojenia krzywd. Głęboko wierzę, że każdy, nawet najmniejszy krok na drodze do uzdrowienia jest również krokiem do zmiany wewnętrznego paradygmatu – z roli ofiary, w którą siłą i przemocą zostałyśmy wepchnięte, do pozycji kobiety odzyskującej własne ciało, mówiącej o swoim bólu, opatrującej rany i oddającej wstyd i poczucie winy sprawcom.

Ufam, że praca, którą wspólnie wykonałyśmy przyczyni się do poszerzania świadomości na temat traumy, która aktualnie jest najbardziej lekceważoną, pomijaną i negowaną przyczyną ludzkiego cierpienia.

Odkąd pamiętam, życie w moim ciele było niewygodne - wstydliwe. Poczucie koślawości i rozczłonkowania nie opuszczało mnie ani na krok. Chęć skulenia się, zniknięcia. Często czułam się niewidzialna, nijaka, żadna. Zawsze niewłaściwa. Drobne, dziewczęce ciało wydawało mi się cięższe niż faktycznie było, jakbym dźwigała na plecach worek kamieni, a na stopach miała za duże, niewygodne buty. Ciało – pułapka. Ciało – wróg. Źródło dyskomfortu, wstydu, bólu i napięcia.

Niech to się wreszcie skończy, myślałam. Niech schudnę, niech przytyję, niech mi urosną piersi, niech zniknie trądzik, niech przestanie boleć, niech będzie mi choć trochę lżej! Nie było. Z biegiem czasu dochodziły nowe, coraz bardziej uciążliwe dolegliwości. Coraz częściej fantazjowałam o śmierci - o wolności. W klatce robiło się coraz ciaśniej. Prawie 30 lat żyłam nie znając źródła moich zmagań, za to mając głębokie przeświadczenie, że coś jest ze mną nie tak, że jestem zepsuta.

Dzisiaj (po kilku latach psychoterapii) wiem, że jako dziecko doświadczyłam przemocy ze strony ojca. Pamięć o tamtych wydarzeniach została skutecznie wyparta z mojej głowy, ale ciało nigdy nie zapomniało.

Przeżyta trauma zepchnięta w mrok podświadomości przez lata kierowała moim życiem z ukrycia. Z biegiem czasu potrzebowała coraz więcej miejsca w psychice i ciele, bo jak magnes przyciągałam podobne zdarzenia. Niechciany, przekraczający dotyk towarzyszył mi przez większość życia. Nawet jak (teoretycznie) mogłam zareagować, nie robiłam tego, bo moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Brak czucia, brak reakcji, głos więźnie w gardle, umieram.
Nie po raz pierwszy, ale mam nadzieję - ostatni.

Oddaj mi moje ciało, Tato.

Hanka, 31 lat

Nigdy nie miałam szacunku do swojego ciała. Nadwyrężałam, nadużywałam, oddawałam je innym osobom we władanie. W dzieciństwie, odkąd sięgam pamięcią, wstydziłam się siebie i swojego ciała. Nigdy nie chciałam się nim zajmować, nie wiedziałam jak to robić, nie umiałam. Nikt mnie nie nauczył, co to jest, do czego służy. W domu mama pozwalała siebie nadużywać w bardzo wielu aspektach, więc nauka przez doświadczanie była dla mnie jasna: jest dobrze, kiedy nie dbasz o siebie, kiedy ktoś inny ma władzę nad Tobą całą.

Z wiekiem wstydziłam się coraz bardziej. Jeśli chłopak mnie "chciał" to ja byłam cała jego i nieważne, czego ja chciałam. Nie wiedziałam czego pragnę, co jest dla mnie dobre i że mogę sama podejmować w tym aspekcie decyzje. Wstydziłam się swojej chudości, swoich szerokich bioder, okres był dla mnie bólem fizycznym i psychicznym. Byłam wtedy po stokroć nie taka - niechciana, nieczysta.

Pamiętam wyjazd na kolonię do Czechosłowacji. To było jak miałam 14 albo 15 lat. Na tej kolonii miałam okres i nie mogę sobie przypomnieć, żebym się wówczas myła – tak bardzo wstydziłam się tego stanu. Pamiętam, że dzieciaki, a właściwie młodzież śmiała się ze mnie, że śmierdzę. Wytrzymałam, dałam radę, bo zawsze daję radę. Zaciskam wszystkie uczucia w pięść i nie puszczam: dzień, rok, lata...trwam w tym zacisku. Może od urodzenia? Nie wiem od kiedy to trwa.

Ćwiczyłam zrywami, bez rozgrzewek, bez wiedzy, wiecznie wystawiałam ciało na niespodziewane "wyciski". Pracowałam ponad siły, byłam w ciągłym niewyspaniu, stresie i nagle padałam na cały weekend albo chorowałam, bo inaczej nie potrafiłam złapać równowagi. Seks nie stanowił dla mnie przyjemności. Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle do niego dochodziło. Bo wypada, bo tak trzeba, czasem bywałam przymuszana, gdy mówiłam zdecydowane NIE. Dobrze mi szło kiedy chciałam dziecka. Wtedy potrafiłam osiągnąć cel i nawet mieć chęć na współżycie. I tyle.Robiłam rzeczy, których kompletnie nie czułam, że są dla mnie przyjemne, dobre, że stanowią źródło rozkoszy.

W ciąży byłam za gruba. Mama mówiła, że jestem gruba jak dynia. Czułam się nieatrakcyjna jeszcze bardziej niż dotychczas. Spadłam o kilka poziomów w stronę piekła. Potem była zdrada Heńka - kolejny niespodziewany cios. Bolało. I gdy wszystko zaczęło mieć inny wymiar między mną i Heńkiem, scalało się, On umarł. Kolejny mężczyzna, który mnie zostawił, bo tata opuścił mnie chyba w chwili poczęcia.

Nie czułam bólu przez długi czas. Działałam mimo wszystko, pomimo rozpadu się na tryliardy kawałeczków. Najbardziej na świecie starałam się żyć normalnie. Zabić ból. Zapić. Ignorować smutek, iść naprzód, przeżyć kolejny dzień. Trzeba być twardym, dawać radę.

Teraz to boli i płyną mi łzy. Ten ból po 11 latach jest wciąż aktualny. To jak aplikacja, która ciągle  się aktualizuje i jest na czasie. Trzy miesiące po śmierci Heńka miałam wypadek na nartach, parę lat później wypadek na rolkach. Ciągle coś się przydarzało mojemu ciału. Wysunął mi się dysk w kręgosłupie, od paru lat boli mnie bark. Nadal nic nie robię w kwestii zadbania o ciało: olewam je, zostawiam, pomijam, nawet nie jestem w stanie o nim myśleć.

Przez wiele lat swojego życia rozdzielałam się na dwie osoby, żeby nie czuć. Nie doświadczać, nie kontaktować się z bólem. To mi pomagało przetrwać, iść dalej, a może nawet uratowało mnie przed śmiercią.
Byłam naprawdę małą dziewczynką, miałam może 8/9 lat, kiedy chciałam popełnić samobójstwo. Myślałam o tym i nawet weszłam na wysokie piętro w jednej z kamienic.
Chciałam wyskoczyć z okna...co mnie powstrzymało?
Nie mam pojęcia, lecz dziś wiem, że niewątpliwie mam dar, a jest to dar życia, dar przetrwania.
Chcę żyć.

Katarina, 47 lat

Dawno temu był idealny świat, w którym wszystko widziane oczami dziecka miało swoje barwy, kształty, emocje. Panowała w nim równowaga, miłość, radość, bezpieczeństwo.
Nie było w nim tylko..prawdy. Prawdy o iluzoryczności postrzegania.

Jako dziecko, po każdej sytuacji sprzecznej z rzeczywistością postrzegania, opakowywałam swoje ciało w skorupy. Dziś jest zesztywniałe i przypomina mi o tym, że nie mogłam, nie powinnam czuć.

Nie pamiętam sytuacji. Nie pamiętam zdarzeń. Usztywniłam je wszystkie w tych bolesnych skorupach

Obecnie moje ciało powoli pęka przypominając mi o tym, czego pamiętać nie chciałam.

Ciało pamięta wszystko

Klara, 40 lat

Nie dotykaj ciała
Nie decyduj o ciele
Jest grzeszne i ma pokutować

Nie mogę cię dotykać moje ciało
Nie należysz do mnie
Nie podobasz się Bogu
Mam przez ciebie same problemy

Ta bolesna narracja wstrzykiwana latami
wygnała mnie z własnego ciała.
Uczę się powracać

Tęsknię za ciałem. Przywołuję je.
Każdego dnia uczę się słuchać ciała.
Każdego dnia robię miejsce dla łagodności i miłości wobec Ciała.

Ciało!
Tak bardzo Cię kocham,
tak dobrze znów być z Tobą

Dotykam Cię ciało
Przyjmuję Cię moje ciało
Czuję cię ciało
Żyję w Tobie
Żyjemy razem
Doznaję żywotności
Jestem


O., 31 lat

Zaczęło się od czegoś, co wciąż czuję jako największą blokadę seksualną. Gdy byłam małą dziewczynką - miałam może trzy lata, zaczęłam dotykać się w okolicach intymnych. Mama mnie za to karciła, więc nauczyłam się przed nią ukrywać. Z czasem przerodziło się to w ciągłe napięcie, tak że czasem masturbowałam się na krześle w klasie. Pomimo różnych terapii, do tej pory czuję wstyd z powodu tego typu zachowania.

Kiedy rozpoczęłam życie seksualne z mężczyznami, mama zaczęła mnie odrzucać, tak jakby bycie istotą seksualną było nienormalne. Tak to cały czas czułam. W pewnym momencie, będąc w relacji, całkowicie zamknęłam się na seksualność - w rezultacie czego doszło do przekroczeń i zmuszania. Gdy powiedziałam o tym mojej mamie, usłyszałam, że przynajmniej teraz nie mam ochoty na seks, a wcześniej myślałam tylko o tym.

Ciekaw...czuję, ze moje zranienie dotyczy bardziej mojej mamy niż mężczyzn...
że tamte były już tylko efektem ubocznym.

Agnieszka, 29 lat

Podchodzę do tematu jak do jeża. Zaczęło się od poduszeczki na szpilki mojej mamy - aksamitnej z falbanką. Czuję się jak igła w stogu siana, a prawda w oczy kole.

Igły i szpilki, szpikulce i szpilorki. Pęcherz płodowy, balonik, bąbel na pięcie. Napięcie, które należy upuścić.

Wyjmuję igliwie ze szpar parkietu. Przytulam afrojeża białobrzuchego. Może jednak robię z igły - widły?

Orlena, 41 lat